MAZURY - rowerem od Augustowa przez Stary Folwark, Bachanowo, Gołdap, Wegorzewo, Gizycko i Iławę.

Na Mazury wybraliśmy się wraz z rowerami w roku 2002 r. Mazury - jeden z bardziej znanych regionów turystycznych w naszym kraju ma też różne oblicza. Obok znanych miejscowości jest też prawdziwa, cicha i spokojna wieś mazurska, znana mniej i rzadziej odwiedzana przez turystów. Kilka lat wcześniej odwiedziliśmy Mazury stacjonując na kempingu w Rynie. Przekonaliśmy się wtedy, ażeby zwiedzić Mazury trzeba posiadać własny środek lokomocji, ponieważ tzw. komunikacja publiczna jest stosunkowo słabo rozwinieta. Nie mając uprawnień ani umiejętności żeglarskich, nie posiadając samochodu jedynie rower spełniał nasze oczekiwania.
Na zdjęciu - AUGUSTÓW, stanica wodna, na której spędziliśmy pierwszy nocleg.

Swoją przygodę rowerową na Mazurach rozpoczęliśmy w Augustowie, do którego dojechaliśmy jak zwykle korzystając z usług PKP. Augustów był po prostu ''przystanią'' noclegową - my, zmęczeni całodniową podróżą pociągiem wybraliśmy na chybił trafił stanicę wodną, gdzie można było rozbić namiot w cenie pobytowej 4 zł/dobę za osobę. Cena ta nie obejmowała możliwości korzystanie z prysznicy, za które właściciele obiektu kazali sobie dość słono dopłacić - no cóż, trzeba się odświeżyć więc kolejne 4 zł za prysznic.

Na zdjęciu - STUDZIENICZNA - Sanktuarium Maryjne.
Drugiego dnia, po śniadaniu i wypiciu porannej kawy, soakowaliśmy nasz namiot i ruszyliśmy na podbój Mazur. Po przejechaniu niespełna 8,800 km zatrzymaliśmy się w Studzienicznej.
Na zdjęciu - STUDZIENICZNA, pomnik papieża Jana Pawła II nad brzegiem jeziora.

Zwiedziliśmy znane Sanktuarium Maryjne ze studnią z uzdrowicielską wodą. Nierozstropnie mieliśmy mało zapasów płynu, bo przecież po drodze coś się kupi. Niestety dalsze kilkanaście kilometrów nie noaiło ''śladów cywilizacji''. Dokładnie ''wysuszeni'' dotarliśmy do miejscowości Sucha Rzeczka (km 18,000).

Na zdjęciu - na trasię pomiędzy Studzieniczną, a Suchą Rzeczką.

W Suchej Rzeczce dopadliśmy zachłannie ładnie schłodzonej wody - nie mylić ze sklepem z lodówką - to po prostu była ogólnie dostępna studnia przy jednym z główniejszych skrzyżowań.
Na zdjęciu - SUCHA RZECZKA - skrzyżowanie i pioerwsze od kilku kilometrów ślady cywilizacji.
Jak widać na zdjęciu do tego miejsca poruszaliśmy się drogami leśnymi i gruntowymi. Kilka tygodni wcześniej przez Mazury przeszła potężna wichura, która spowodowała poważne zniszczenia w drzewostanie (stąd te przygotowywane do wywózki drzewa na drodze przejazdu). Dalsza nasza trasa prowadziła przez Serwy (km 24,260), gdzie w końcu dokonaliśmy uzupełniających zakupów. Następny przystanek to las w miejscowości Tobołowo (km 30,700)i jazda terenami WPN (Wigierskiego Parku Narodowego), Czerwony Krzyż (km 37,190). W miejscowości Wigry (km 45,710) stanęliśmy przed wyborem czy podjechać zwiedzić klasztor, ale jednak zdecydowaliśmyczym prędzej jechać na kemping. Na kempingu w miejscowości Stary Folwark na licznikach wybiło 50,730 km.
Na zdjęciu - jezioro WIGRY, na drugim planie klasztor w którym dwukrotnie w czasie pobytu w Polsce gościł papież Jan Paweł II.
Zgodnie z planem na tym kempingu zostaliśmy na dwie doby. Cena 7,- zł za dobę za jedną osobę w tym oczywiście dowolna ilość prysznicy okazała się w sumie mniejszą niż w Augustowie. Jaki strach wywoływało wśród miejscowych wspomnienie wichury sprzed kilku tygodni przekonaliśmy się, jak pani z recepcji ostrzegała wszystkich obecnych o nadchodzącej nowej wichurze. Zabezpieczyliśmy namiot, ale wszystkie rzeczy na wszelki wypadek wraz z rowerami przymocowaliśmy do kuchni polowej. Syn co prawdapodchodził bardzo sceptycznie do poczynań gości kempingu - np. kierowcy przestawiali samochody na polankę, żeby nie były narażone na uderzenia spadających gałęzi. Był sceptyczny do czasu jak mu dosłownie wywiało talerz razem z kiełbasą - wtedy nabrał respektu do siły przyrody.
Na zdjęciu - STARY FOLWARK - na kempingu.
Symptomatyczny był też SMS wysyłany przez niego do córki: ''dajcie mi choć trochę miasta''. Doczekał się 4 dnia. Po 12 km dojechaliśmy do Suwałk. Miał to być etap do najdalej wysuniętego na północno-wschodni cypla Polski - do miejscowości Wiżajny. Pokłosie dzień wcześniejszej wichury spotykaliśmy na całej drodze tego etapu. Towarzyszył nam oczywiście złosliwy czołowy silny wiatr, który zmusił nas do zmiany planów. Po odwiedzeniu Mc Donalds'a jechaliśmy dalej zatrrzymując się w miejscowościach Biała Woda (km 19,060), Biała Woda Studzienice (km 21,450), Perdiszki, Jeleniewo, zatrzymując się na dłużej w Szurpiłach (km 30,990). Byliśmy już tak zmęczeni, że zaczęliśmy szukać miejsce na przenocowanie. Dojechaliśmy do miejscowości Bachanowo (km 41,650), które nieoczekiwanie stało się metą tego etapu. Dzięki gościnności gospodarzy,którzy dopiero budowali swoją posiadłość agroturystyczną mogliśmy przenocować bez konieczności rozbijania namiotu - gospodarze Bahanowo 3 - dziekujemy. Co nas uderzyło w Bachanowie - nasza polska pazerność.
Na zdjęciu - najgłębsze w Polsce jezioro HAŃCZA.

Byliśmy naprawdę zmęczeni i szukaliśmy możliwości przenocowania bez konieczności rozbijania namiotu. Co drugi dom - kwatera turystyczna, prawie wszystkie puste i prawie wszędzie ta sama (dla nas zdecydowanie za wysoka) cena - 25 zł,/łóżko i to pomomo, że nie żądaliśmy pościeli. Gości nie ma, ale ceny nie opuści. Jako, że była to przystań nieplanowa nie zwiedzaliśmy tych okolic, ale postanowiliśmy, żejak zdrowie dopisze to jeszcze właśnie tu przyjedziemy (głazowisko Bachanowo,wiszące dróżki nad Hańczą i wiele innych atrakcji godnych jest poświęcenia im więcej czasu). Nasi gospodarze zbierają także stare narzędzia pracy, które starają się wkomponować w pejzaż otoczenia domu, jak i w jego wnętrzu.
Na zdjęciu - głazy między Hańczą a Prawym Lasem.

Następnego dnia pożegnaliśmy gospodarzy i ruszyliśmy w drogę przez Hańczę (km 2,600), Prawy Las (km 6,270), aby na dłużej zatrzymać się w Stańczykach. Zaplanowaliśmy zwiedzenie jednych z wyższych w Europie wiaduktów, zwanych czasami adweduktem puszczy rominckiej.
Na zdjęciu - STAŃCZYKI - adwedukt puszczy rominckiej. Na tej trasie ponoć tylko w jednym rozkładzie jazdy pociągi tędy przejeżdżały. Jest to niewątpliwie jedna z większych atrakcji tych okolic. Dziś, pomimo, że jest to zabronione ze względu na stan techniczny wiaduktu, bardzo często można spotkać skaczących na ''bungee''.
Do tego miejsca jechaliśmy w większości ścieżkamiwiodącymi przez Puszczę Romincką - można się pogubić, bo na jakikolwiek drogowskazy nie ma co liczyć. Jedynymi drogowskazami są mapa i słońce (kompas). Po przejściu po wiaduktach przyjemnie było siąść na rower i czuć twardy frunt kilka centymetrów pod pedałem. Km 24,720 to Kiejpocie, km 26,010 Dubieniki gdzie zrobiliśmy małe zakupy, które zjedliśmy w czasie postoju nad jeziorem w miejscowości Pluszkiejny (km 33,150). Po wymoczeniu nóg i zasięgnięcia języka wiedzieliśmy już gdzie można dobrze i tanio, a właściwie wręcz należy skosztować regionalnych smakołyków oczywiście przede wszystkim - kartaczy. Minęliśmy Galwiecie (km 38,150), minęliśmy ''nasz'' docelowy kemping (brak gotówki) i po przejechaniu 46,250 km staneliśmy przed PKO (uwaga praktyczna - na terenie Puszczy Rominckiej brak bankomatów). Po zrobieniu zakupów wróciliśmy na kemping, W sumie w tym dniu przejechaliśmy 55,380 km.
Na zdjęciu - jezioro w Gołdapi. Dzięki dość przyzwoitym cenom skorzystaliśmy z wypożyczlni sprzętu pływającego i to kilkakrotnie.
Jak wspomniałem na początku nie był to dobry sezon dla rowerzystów. W jednej w wcześniejszych zakładkach wspomniałem, że jazda na rowerze ma być dla nas przede wszystkim przyjemnością. Towarzyszący nm przez cały dość silny wiatr spowodował bardzo mocną zmianę planów - siedzimy w Gołdapi. Dodatkowym czynnik , który spowodował taką decyzję była cena na kempingu - za namiot i 3 osoby zażadano w sumie za dobę 17,50 zł i to w bardzo przyzwoitych warunkach. Cztery dni pozwoliły nabrać na nowo sił i chęci do kręcenia pedałami. Zwiedzanie miasteczka, byłej kwatery Luftwafe i konieczne zakupy nabiły na licznikach ponad 40 km za 4 doby.
Na zdjęciu - piramida w miejscowości RAPA. Tak jak i egipskie piramidy to po prostu grobowiec byłych niemieckich właścicieli tych terenów. Niestety przed laty zmarł opiekujący się tą piramidą człowiek i od tego czasu piramida popada w ruinę. Jest to niepokojące, bo niewątpliwie jest to atrakcja turystyczna (gdzie w Polsce mamy jeszcze piramidę ?), a nie ma kto nawet powyrywać chwastów, czy przyciąć rosnącej trawy wokól piramidy.
Następny etap prowadził z Gołdapi przez Kośmidry (km 8,420), Juchnajcie (km 14,600), Rogale (km 18,900), Widgiry (km 23,090), Rapę (32,070), Banie Mazurskie (km 40,980), gdzie zrobiliośmy sobie dłuższą przerwę śniadaniową, Budry, Więcki (km 57,100), Czerwony Dwór (km 62,000), Węgorzewo (km 65,340). W Węgorzewie zrobiliśmy większe zakupy (kemping jest położony ponad 5 km za Węgorzewem, a etap był na tyle długi, że nie warto potem jeszcze gdzieś jeżdzić na zakupy), by w końcu dotrzeć na olbrzymi kemping. Gdy w końcu ostatecznie zatrzymały się koła to liczniku wybiło 72,390 km.
Na zdjęciu - WĘGORZEWO kemping. Oznakowany jest jako kemping I kategorii, ale szczerze mówiąc do tego tytułu pasuje tylko cena. Cena 11,- zł za dobę/1 osobę biorąc pod uwagę, że prysznice są czynne tylko okresowo, że nie ma kuchni polowej, brak ogólniedostępnego prądu jak to bywa na innych kempingach w kuchni, czy w łazienkach jest ceną zdecydowanie za wysoką.

Kemping w Węgorzewie, co mu trzeba uczciwie przyznać jest piękne położony nad jeziorem, stanowiska obozowania są od siebie oddzielone żywopłotem, jednak jego cena zezwoliła nam tylko na pobyt przez 2 doby, co musiało wystarczyć na regenerację sił. Nasąpiłą zmiana trasy - jedziemy drogami asfaltowymi. Następny dzień znowu dał się nam we znaki. Z Węgorzewa przez Pozezdrze (km 9,470), nadleśnictwo Borki (km 14,120). Potężny wiatr powodował, że na prostej drodze używaliśmy praktycznie górskich przełożeń, Po przejechaniu 19,860 km na parkingu leśnym narada wojenna rodziny i decyzja - na ten rok dość jazdyna rowerze. Dojechaliśmy do stacji kolejowej w Giżycku (km 25,400).Tam po raz pierwszy na tych wczasach spróbowaliśmy ziemniaków (obiad firmowy: odsmażane ziemniaki, ogórek kiszony, kwaśne mleko - uwaga tylko 3,- zł). Pociągiem dojechaliśmy przez Olsztyn do Iławy, gdzie pomimo dość wysokich cen spędziliśmy kolejne 3 doby.
Na zdjęciu - IŁAWA - ratusz miejski.

Pobyt jednej osoby kosztował nas 10,- zł/dobę, ale trzeba pamiętać, że kemping w Iławie w poprzednim sezonie zdobył tytuł "Mister Camp 2001" i chyba zasłużenie. Warunki fantastyczne, warto zapłacić za pobyt w takich warunkach.
Ogółem przejechaliśmy po Mazurach prawie 400 km (dokładnie 390,790 km) zzaplanowanych 525 km. Warunki pogodowe - upalne lato, a przede wszystkim wstrętnie silny wiatr trochę nas pokonał.