Rowerem od MIĘDZYZDROJÓW do SŁAWNA

W jednej z wcześniejszych zakładek napisałem, że ostatnio urzekła nas turystyka rowerowa. W tym roku zdecydowaliśmy sprawdzić jak to jest na rowerach dziennie w innym miejscu. Po wielu wcześniejszych wyjazdach pod namiot udało nam się z powodzeniem spakować w sakwy rowerowe (wiele lat wcześniej bez obecnego doświadczenia wydawało się to wręcz niemożliwe). Jak też wcześniej zaznaczyłem jesteśmy przeciętnymi użytkownikami rowerów, a nie kolarzami amatorami. To rozróżnienie jest dość istotne, gdyż nadal twierdzę, że jazda na rowerze ma być przyjemnością, a nie ''biciem'' na siłę kilometrów. Zaplanowana trasa miała być o jeden etap dłuższa, ale jest to dla powtarzam ''przeciętnego'' użytkownika roweru jednak dość męczące. Nie polecam planować długich codziennych etapów, nie dość, że jest to męczące, to na dodatek szkoda cały dzień spędzić na siodełku, jak się jest nad morzem to warto też ''zamoczyć tyłek'' w słonej wodzie. Pod pojęciem długi etap rozumiem etap o długości ponad 50 km.
Na zdjęciu ruiny kościoła w Trzęsaczu

Nasz rajd rozpoczęliśmy w Międzyzdrojach, do których dojechaliśmy pociągiem. Jazdę rozpoczęliśmy wcześnie, bo już o godzinie 7:55 (bezpośrednio po całonocnej podróży pociągiem). Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia rezerwatu żubrów i wybraliśmy jazdę główną drogą przez Wisełkę (dość mocno pod górę, prawie jak w górach), Kołczewo a pierwszą przerwę zrobiliśmy w Międzywodziu (22,5 km) skąd po 35 minutowej przerwie ruszyliśmy dalej przez Dziwnów (most zwodzony) do Dziwnówka (km 33,870). Tam sprawdziliśmy jak aktualnie prezentuje się opisany w innej zakładce kemping ''Wiking'' - specjalnych zmian na lepsze nie zauważyliśmy, a na gorsze to cena - za 3 osoby + namiot w roku 2001 trzeba wyłożyć około zł 45,-(do tego należy jeszcze doliczyć opłatę klimatyczną).

Na zdjęciu Trzęsacz - miejsce w którym przebiega 15 południk

Po godzinnej nazwijmy to przerwie obiadowej w Dziwnówku ruszyliśmy w dalszą podróż do Pobierowa (km 44,250), gdzie dokonaliśmy pierwszych wczasowych zakupów (około 0,5 godziny). Następny postój miał miejsce o godz. 14:00 w Trzęsaczu (km 49.400). Z Trzęsacza właśnie zamieszaczam pierwsze 2 zdjęcia - na jednym widoczne jest umiejscowienie przebiegającego obok ruin kościoła 15 południka, a na drugim wspomniane ruiny kościoła, który wybudowany był w odległości 1200 metrów od brzegu morza. Przez kilka wieków jak widać na zdjęciu morze dość mocno posunęło się w głąb lądu i podmyło kościół. Dalej do Rewala (km 51,500), gdzie zmęczenie całonocną podróżą zmusiło nas do prawie godzinnego wypoczynku. Około godz. 15:20 ruszyliśmy pokonać ostatnie zaplanowane na ten dzień kilometry przez Niechorze do Pogorzelicy na kemping ''Liwia Duża'' (km 58.100). Była godzina 15:45 Rozbicie namiotu i zagospodarowanie się zajęło nam 15 minut. Kemping położony jest w starym lesie iglastym, niestety jest naszym zdaniem stosunkowo drogi (3 osoby, namiot + opłata klimatyczna zł 44/dobę). Jako, że ciepła woda grzana jest w termach, może nas spotkać przykra niespodzianka w czasie brania ciepłej kąpieli, co dodatkowo uprawnia mnie do stwierdzeni, że cena jest zbyt wygórowana).

Uwaga praktyczna - sakwy rowerowe najlepiej jest chyba pakować ''asortymentowo'' np. w jednej całą ''kuchnia'', w innej ''sprawy łazienkowe'', spanie, ciepłe ciuchy itd. Co umożliwia sięganie w konkretne miejsce i w konkretnym celu bez konieczności każdorazowego rozpakowywania całej zawartości).

Na zdjęciu - na pieszym szlaku turystycznym w okolicach miejscowości Podczele.

Drugi dzień zaplanowany był z Pogorzelicy do Ustronia Morskiego. Jeżeli będziecie patrzeć na mapę nie sugerujcie się najkrótszą drogą wzdłuż morza, gdyz droga ta przebiega przez teren jednostko wojskowej i nie ma możliwości z jej korzystania. Zaplanowana była jazda przez Trzebiatów, Mrzeżyno, Dźwirzyno, Kołobrzeg. Z powodu bardzo mocnego wiatru i ''wychodzącego'' po dniu poprzednim zmęczeniu nastąpiła zmiana planów. Wyruszyliśmy z Pogorzelicy o godz. 10:25. Uwaga praktyczna - nie można planować zbyt wczesnych godzin wyjazdu, ponieważ namiot powinien osuszyć się z porannej rosy. Spakowanie się, spokojne zjedzenie śniadania i wypicie porannej kawy zajmowało nam niespełna dwie godziny. W związku ze zmianą planów zdecydowaliśmy się na obejrzenie rezerwatu ptaków błotnych i po krótkim postoju w Rogozinie (km 11.920) - uwaga sklep w Rogozinie otwierany na żądanie klienta - jak będzie zamknięty należy dzwonić - dotarliśmy do Trzebiatowa o godzinie 12:50 (km 20.150).
Na zdjęciu - ''rzut oka'' na nasz Bałtyk z pieszego znakowanego szlaku turystycznego.

Odpuściliśmy sobie Mrzeżyno i Dźwirzyno, pozwiedzaliśmy Trzebiatów i w dalszą drogę udaliśmy się pociągiem do Kołobrzegu. Uwaga: w przyszłym roku taki numer może nie przejść - planowane jest ponoć zamknięcie tej linii kolejowej. Przez Kołobrzeg przemknęliśmy przez wspaniały deptak po drodze rowerowej. W dalszą drogę udaliśmy się pieszym czerwonym szlakiem w kierunku miejscowości Podczele prowadzącym wzdłuż nadmorskich wydm. Jest to jednak typowy szlak pieszy i miejscami przejazd rowerami był niemożliwy, ze względu na zapiaszczone wyjścia nad plażę, a także zbyt zarośnięty teren. Miejscami prowadziła 40 centymetrowej szerokości ścieżka wśród wysokich na blisko 3 metry trzcin. Wspaniała trasa, ale znacznie opóźniła nas czasowo. Tych trzcin nie zapomnimy jednak nigdy. Z Podczela przez stare wojskowe lotnisko w Bagiczu dotarliśmy po przejechaniu w sumie km 42.180 na kemping nr 206 w Ustroniu Morskim. Ten kemping jest trochę tańszy (w naszym wypadku - przypominam trzy osoby - zł 29.50/dobę).
Na zdjęciu - na kempingu w Ustroniu Morskim

Tu właśnie odczuliśmy zmęczenie podróżą i dwoma etapami, stwierdziliśmy także, że morze tylko widzieliśmy kilka razy, ale zawsze brakowało czasu na normalne leniuchowanie na plaży. Jako, że warunki na tym kempingu nas zadawalały decyzja była jednomyślna - dzień przerwy, aby tyłki odpoczęły od siodełek. Nie jest to kemping w lesie, ale jest stosunkowo dużo zieleni. Samo Ustronie Morskie w naszej pamięci sprzed kilkunastu lat było całkowicie inne. Ze spokojnej, ''zabitej dechami'' wioski turystycznej rozrosło się do tętniącego życiem kurortu. Czy dodało to tej miejscowości uroku ? Zależy, kto co lubi. Nadmorskie brzegi zostały wzmocnione przed atakiem morza, co spowodowało znaczne zmniejszenie szerokości plaży szczególnie we wschodniej części miasteczka.

3 etap był chyba najpiękniejszy ze wszystkich. Przede wszystkim większa część trasy przebiegała przez tereny leśne z dala od ruchu samochodowego. Z Ustronia Morskiego wyruszyliśmy o godz. 10:20. Pierwszy krótki postój pod latarnią morską w Gąskach (km 8.520), dalej przez Sarbinowo (przy koncu miasteczka należy skręcić w kierunku poczty, aby wjechać na drogę leśną), Chłopy (km 16.600), gdzie zatrzymaliśmy się (na około 0,5 godz) przed piekarnią, której specjalnością od kilku lat są paluchy - bułki plecione z makiem, dalej przez Mielno (km22.420), drogą rowerową w kierunku Łaz. Na km 27.460 zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę (40 min.) i dalej Łazy (km33.400), Osieki (km 37.300), drogą wyłożoną betonowym ażurem wśród pól do Rzepkowa (km 40,550) i dalej Iwięcina, gdzie dotarliśmy o godz. 14:45. Jako że przejechaliśmy już w tym dniu 42 km zdecydowaliśmy się na dłuższą przerwę przy sklepie spożywczym, obok którego przy olbrzymim drzewie odpoczywaliśmy na drewnianej ławeczce. Dzięki uprzejmości ekspedientek udało nam się nawet wypić kawę. O godz. 15:35 ruszyliśmy w dalszą drogę i o godz. 16:15 dotarliśmy do Dąbek (km 55,190).
Na zdjęciu - na kempingu w Dąbkach

Prywatny kemping przy wjeździe do Dąbek (widoczny na zdjęciu)okazał się stosunkowo tani (nas - 3 osoby + namiot - kosztował zł 24,-/dobę). Na tym kempingu są trzy przerwy techniczne w dostępie do ciepłej wody, ale trzeba obiektywnie zaznaczyć, że jak gorąca woda ma być to jest i to bez żadnych niespodzianek. W tym dniu przejechaliśmy ponad 55 km, jednak dzięki temu, że zrobiliśmy sobie wcześniej dzień przerwy, a droga jak wspomniałem prowadziła głównie terenami leśnymi i poprzez łąki nie odczuwaliśmy prawie żadnego zmęczenia.

W następnym dniu ruszyliśmy dopiero o godz.11:00 przez Darłowo (km 9.000) gdzie zrobiliśmy nieplanowy postój (45 min.) 0 na zakupy w ''Biedronce'' - zawsze to trochę złotówek zaoszczędzonych i dalej przez Drozdowo (km 18,150). Po wjeździe do Drozdowa zrobiliśmy przerwę, gdyż znak przy wjeździe był prawdziwy - stromy podjazd. Podjazd był tak stromy, że zdecydowaliśmy się na prawie kilometrową wędrówkę pod górę - jeżeli ktoś myśli, że w okolicach nadmorskich są same płaskie drogi, to ten odcinek każdego (a w szczególności rowerzystów) z tego błędu wyprowadzi. Rusinowo (km 28,180) i cel tego etapu Jarosławiec (km 28,500) osiągnęliśmy o godz 13:40.
Na zdjęciu - plaża i klifowe wybrzeże w Jarosławcu.
Na zdjęciu - zejście na plażę w Jarosławcu
Zrobiliśmy jeszcze ponad 4 km na zwiedzenie Jarosławca, gdyż kemping znajduje się praktycznie przed Jarosławcem. Etap stosunkowo krótki pozwolił na dłuższą kapiel i pobyt na jednej z chyba piękniejszych plaż polskiego wybrzeża. Wspaniałe klifowe wybrzeże dodaje tylko uroku tym okolicom. Każde wejście na plażę to konieczność przejścia czasami nawet kilkudziesięciu schodów, ale w końcu jesteśmy na urlopie i jakikolwiek pośpiech jest zbyteczny a wręcz niewskazany.

Zadaniem ostatniego etapu było dojechanie do stacji kolejowej celem powrotu do domu (niestety czasami nie chcą dać tyle urlopu ile człowiek by sobie życzył). Jazdę zaczęliśmy o godz. 10:00 przez centrum Jarosławca, Jezierzany (km 3,900), Naćmierz (km 6,900), Wszędzień (km 9,700), gdzie w czasie 10 minut postoju uzupełniliśmy zapas płynów, Kanin (km 14,000), Stary Kraków (km 16,200), gdzie zrobiliśmy sobie 10 minut postoju, głównie celem uwiecznienia sobie nazwy tej miejscowości, ponieważ Kraków jednak zdecydowanej większości Polaków kojarzy się z innym rejonem Polski
Na zdjęciu - Stary Kraków, który poza nazwą nie ma nic wspólnego ze znanym Krakowem

Do stacji kolejowej Sławno na liczniku wybiło km 29,720, a dotarliśmy tam po zrobieniu zakupów o godz. 12:35. W sumie w czasie tych 6-ciu dni przejechaliśmy ponad 230 km, przejeżdżając przez wiele miejscowości bardziej lub mniej znanych. Niezbędne do takich rajdów są przede wszystkim chęć, a bardzo przydaje się też dobra pogoda. W przyszłym roku planujemy oczywiście zakończyć to co zaczęliśmy np. zacząć w Augustowie, a skończyć w Jarosławcu ? A pomyśleć, że jeszcze przed dwoma laty jak ktoś by nam zaproponował takie trasy, co uznalibyśmy to za nierealne. Zawsze warto spróbować i to niezależnie od wieku.